Człowiek rodzi się dobry...nie uznaję innej teorii...następnie dostaje w spadku pewne gratisy od rodziców w postaci obciążeń, lecz i w obciążenia nie do końca wierzę...uważam, że żyjemy w czasach, w których jesteśmy w stanie sprostać temu na co kiedyś załamywano ręce.
Następnie...rodzicom się wydaje, że wychowują swoje dzieci (bez względu na efekt)...no bo uczą soje pociechy jak zachowywać się w stosunku do starszych, biednych, chorych...prawią morały, mówią o samodzielności, systematyczności...itp...Lecz bez względu na to ile tym dzieciom nie nakładziemy do głowy, ile uwag nie zwrócimy, ile razy nie nagrodzimy/ukarzemy...to potomkom czyny a nie teorie w pamięć zapadają...
Jeśli mówisz, że nie można kłamać, a na kłamstwie dziecko Cię przyłapie...teoria upada...jeśli mówisz, że bić słabszych nie wolno, a sam klapsa dasz...teoria upada...jeśli mówisz, że nie wolno przeklinać, a sam bluzgasz...teoria upada...jeśli mówisz o szacunku do drugiej osoby, a przy dziecku obgadujesz/naśmiewasz się/szydzisz...teoria upada...jeśli mówisz, że nie wolno się spóźniać, a na przedstawienie szkolne się spóźniłeś...teoria upada...
Oczywiście...jeśli dziecko będzie powtarzać Twoje czyny a nie teorie i zostanie za to skarcone...to być może się opamięta...jednak doświadczenia zabierze do "społeczeństwa" a nie teorie...bo teoria musi iść w parze z "praktyką"...w przeciwnym razie nie przebije się do systemu wartości młodego człowieka...
Gdy zaczyna się do nas "dobierać "społeczeństwo...otrzymujemy za darmo tysiące poglądów, setki prawidłowości życiowych i mądrości na każdy temat...zaczynamy lekko fiksować...bo dotychczas wszystkie nauki wypływały z domu...i nie do końca pokrywają się z tym co "głosi" i czyni społeczeństwo...
Więc hormonalnie rozdarty młody człowiek, którego mózg wypełniony jest po brzegi wieloma sprzecznymi definicjami, idzie z tym ładunkiem do domu...i zaczyna głosić je "przy stole"...
i wtedy się zaczyna...BUNT RODZICÓW
Tak jak uważam, że człowiek rodzi się dobry, tak też uważam, że to nie dzieci się buntują a rodzice...Nastolatek wchodzi w oczywisty i zdrowy dla organizmu okres dojrzewania (rozwój emocjonalny i fizyczny). Niestety na tym etapie bardzo często pojawiają się pierwsze kompleksy (pamiętając przy tym, że w różnym wieku dojrzewamy - kwestia indywidualna). Zaczynamy się porównywać i oczekiwać jak powinno się wyglądać...Hormony przejmują kontrolę nad mózgiem, a ten zawładnięty mózg zaczyna poszukiwać miejsca dla siebie w tym skomplikowanym Świecie....
Przeważnie skutkuje to "spieraniem się" (ładnie to ujęłam) z rodzicami (osobami znaczącymi). I tak drodzy rodzice ma być. Jeśli Wasze nastoletnie cudo się z Wami nie spiera...to zacznijcie się mu bacznie przyglądać...Ma się z Wami spierać, aby stać się sobą a nie Wami...
Nie będę się rozpisywać o problemach okresu dojrzewania - bo jest ich multum...musiałabym poznać każdą rodzinę z osobna, aby stwierdzić fakty, a nie przypuszczenia. Jednak istotne jest, czego nie robić...nie należy mówić młodzieńcowi, że buzują w nim hormony, że dlatego pewne rzeczy mu się wydają, że dlatego jest nerwowy, że to powód Jego kompleksów...itp. itd... To tak jakby powiedzieć alkoholikowi...że jest alkoholikiem...oczywiście że nie jest...a i nastolatek powie, że masz przestać mu bredzić o hormonach...przecież mamy już do czynienia z kimś, kto zaczyna podejmować znaczące decyzje w swoim życiu...zaczynamy powoli rozmawiać z nim o przyszłości...pytamy o opinię...rozliczamy z zadanych prac domowych...klasówek...oczekujemy, że przejmie niektóre obowiązki domowe...prosimy o pomoc przy młodszym rodzeństwie...nie powinniśmy się zasłaniać Jego hormonami...bo zaraz rodzicu, Twoje dorosłe dziecko powie Ci, że jesteś nerwowy bo masz andropauzę/menopauzę...odbierze Ci prawo do wypowiadania się...zacznie Ci ujmować wiedzy...bo Twój organizm wariuje i nie działasz racjonalnie...
Nie zmierzam do tego, aby zacząć na wszystko pozwalać, aby traktować jak wyrocznię każde zdanie swojego nastoletniego dziecka...chodzi o to aby nie przypisywać poglądom naszych dzieci irracjonalności spowodowanej hormonami!!! Trochę refleksji! To my sprawiamy, że nastolatek fiksuje...nie wie kim jest...
Raz pytamy o zdanie związane z problemami rodzinnymi, aby zaraz potem przy innej okazji powiedzieć, że nie ma racji koniec kropka...nie podejmując Jego punktu widzenia...więc co ma "biedak" zrobić...frustruje się i coraz bardziej zamyka na odbiór...słyszy, ale nie słucha...
Jako nastolatka uważałam i dziś z perspektywy czasu uważam...że okres dojrzewania, to najtrudniejszy okres w naszym życiu. Nie wymaga ingerencji...a tolerancji...nie pchaj się w ten okres z butami...stój z boku aby można było skorzystać z Twojej cennej rady...swoje już zrobiłeś...teraz nastolatek oceni, czy chce poprosić własnego rodzica o pomoc/radę czy nauczyciela lub mamę/tatę kolegi/koleżanki...
...i wtedy Twoje dziecko sobie myśli..."Denerwuje się, bo nie pytam jego tylko wujka".
...a nie pyta Ciebie bo...
Życzę dobrych relacji z własnymi dziećmi:)