MojeLustro

czwartek, 19 stycznia 2017

DZIEŃ WOLNY OD CODZIENNOSCI

Spontaniczność to słowo, które zachęca do życia - ale nie zawsze, a nawet ośmielę się napisać rzadko jesteśmy w stanie wplątać ją w codzienność. Bo z reguły (choć wiemy jak z tymi regułami jest:) nasz dzień powszedni jest zwykle przewidywalny, zaplanowany, z góry ustalony...No bo praca, zakupy, obowiązki ale i przyjemności związane z dziećmi/partnerami, dodatkowe zajęcia...i cały wachlarz niesklasyfikowanych czynności:)
 
Ja raczej należę do przeciętnych Kowalskich, więc poniekąd wpisuję się w powyższy schemat. I może niektórych to zdziwi, ale ja uwielbiam przewidywalność, ład i skład, porządek...ale...
 
...przychodzi taki dzień, że organizm i zarządzający nim mózg, buntuje się i chce czegoś innego...chce spontanicznych zachowań, aby mógł wykorzystać swoje możliwości...niestety zaniedbywane;(
 
Przewidywalność, powtarzalność sprawiają, że czujemy się w pewnym sensie, a może i w sensie dosłownym bezpiecznie. Są to ramy, które porządkują nasze życie. Jednak w życiu potrzebne są też zmiany... czasami długoterminowe ...a czasami krótkoterminowe...zachowując to poczucie bezpieczeństwa robimy tego jednego dnia lub przez kilka dni coś inaczej niż codziennie.

Ja staram się słuchać mojego organizmu. Jak jestem o godzinie 20.30 bardzo zmęczona, to idę spać...nie korzystam na siłę z czasu wolnego...bo córka śpi. Jak bardzo chcę zjeść coś słodkiego, np. gdy "ręce mi się trzęsą" na widok Snickersa...to go kupuję. Bo od tego jednego biodra się nie rozrosną, a ja zaspokoję potrzebę....hmmm pożądania Snickersa:) 

I tak o to wczoraj...zostałam z córką w domu...nie dlatego, że nie chciało mi się iść do pracy...nie dlatego, że miałam coś do zrobienia...Ostatnio jestem bardzo przemęczona, trochę nerwowa i czułam, że potrzebuje pobyć w domu...po prostu bardzo to czułam:) Czułam też, że chcę ten dzień spędzić właśnie  z dzieckiem...ostatnio miałam tyle na głowie, że po odebraniu dziecka z przedszkola, ugotowaniu obiadu, prasowaniu i wielu innych czynnościach nie starczało mi czasu na poświęcenie uwagi córce. Chodzi mi o prawdziwą uwagę - patrzenie, słuchanie i angażowanie się w "bycie z nią". Więc to był pretekst/okazja/prowokacja aby "być ze sobą całym sobą":)

Dzień nas zaskoczył, bo gdy odsłoniłam rolety zaniemówiłam...Drzewa były pokryte szronem, świeciło słońce a niebo było delikatnie błękitne...tak miało być...to miał być dzień na prawdziwy reset. Pojechałyśmy do sklepu, aby uzupełnić lodówkę i szafki:)...po drodze zatrzymywałam się aby uchwycić piękno oprószonych drzew...niestety telefon ani żaden inny sprzęt nie są w stanie uchwycić zapachu powietrza...a szkoda bo to często nadaje krajobrazom magię...później...już do wieczora bawiłyśmy się w dom...w lekarza...malowałyśmy farbkami...śpiewałyśmy piosenki...oglądaliśmy bajki...i jadłyśmy to na co często nie mam czasu aby przyrządzić. Córka usnęła o 19.30, więc miałam jeszcze chwilę dla siebie...a najlepszą nagrodą jest książka...bo zabiera mnie tam gdzie  fizycznie być nie mogę;)