MojeLustro

czwartek, 29 września 2016

ZDROWIE I EMOCJE

...gdy kobieta staje się matką...to zaczyna myśleć szybciej, zdrowiej, więcej, bardziej, na przód i co najmniej za dwóch...gdy w moim życiu pojawiła się Hania...stwierdziłam, ze muszę żyć lepiej...ale w moim przypadku lepiej podzieliło się na zdrowie i emocje (reszta była ok:)...
 

 
A więc...
 
ZDROWIE
Gdy zaczęły się choroby córki, a leki apteczne nie zdawały egzaminu, i ostateczność kazała sięgnąć po antybiotyk, pojawiła się frustracja!!! Przełom nastąpił w styczniu tego roku. Hania od przeziębienia do zapalenia krtani po zapalenie oskrzeli przez miesiąc nie mogła wyjść z choroby...i wtedy postanowiłam nie słuchać lekarzy tylko zdać się na intuicję i mądre rady mamy oraz przyjaciółki, która na "zdrowiu" się zna!!! i tak oto od pamiętnego stycznia córka łyka syropek z cebuli i witaminę C. Stosujemy inhalacje solą fizjologiczną oraz do soczku z jabłek (tłoczonego lub wyciskanego) dodajemy czystek, a jak boli gardło - łykamy miód...czy to jakaś super metoda? Nie wiem...ale działa...jak pojawia się katar to trwa jeden dzień bo na noc zapodajemy łyżkę syropu z cebuli i rano kataru nie ma...tępimy chorobę w zalążku:) Idąc dalej...CHEMIA!!! wyeliminowałam ją do minimum. I tak oto trochę dłużej siedzę w sklepie - BO CZYTAM ETYKIETY - ale są i produkty, które dobrze znam a to skraca moje zakupy:) Moja zamrażarka pęka w szwach, bo jak nagotuję to następnego dnia mrożę pozostałości. Rosół to u mnie podstawa - wkładam w niego dużo serca bo służy mi jako baza do innych zup i kremów. Kura tylko "zdrowa psychicznie" - czyli ta biegająca po podwórku (mamy Panią, która nam te kurki w soboty sprzedaje, i którą serdecznie pozdrawiam), warzywa i owoce staram się również kupować na ryneczku...a te sezonowe "obrabiam" i mrożę - i dzięki temu w zimę mogę zrobić kefirek z "prawdziwymi" truskawkami:)
 
 
 
Ostatnio zrobiłam krem z dyni i zostało mi trochę mleka kokosowego...i tak mnie to męczyło, że szybko wymyśliłam naleśniki, które posłużyły jako śniadanie dla mnie i moich dziewczyn w pracy:) a oto mój przepis na kokosowe naleśniki (mój, czyli nie wiem czy jest zgodny z wymogami kulinarnymi!!!:)
- 1 szklanka mleka (świeże z Piątnicy!!!)
- 1 szklanka mąki
- 2 jajka (od zdrowych psychicznie kurek:)
- 4 łyżeczki brązowego cukru (przykro mi, ale cukier sprawia że się uśmiecham:)
- 2 łyżki stołowe mleka kokosowego (jak się chlapnie więcej to nie przejmujemy się tym)
- szczypta proszku do pieczenia
- szczypta soli
- olej kokosowy (ja dodaje łyżkę do powyższych składników - o ile jest w postaci płynnej - wtedy nie smaruję niczym patelni:)
 
Uwaga!!! Pierwszy naleśnik często się nie udaje:P - przynajmniej mi - reszta perfekt!!
 
...Wszystko traktujemy mikserem i na patelenkę...przyznam się do swoich grzechów - polewam te naleśniki syropem klonowym!!!!
 
 
I tak oto moja motywacja do zdrowego stylu życia zaczyna rządzić w kuchni. Zrodziło się z niej nie jedno kulinarne arcydzieło...jeszcze nie operuję wystarczającym czasem aby moje potrawy były "ładne":) Czyli wiecie, takie trendy obecnie panują na blogach kulinarnych: że ładnie podane, że ładnie ułożone na talerzu, że kształt odpowiedni, że obok ładna serwetka i kwiatki... ale córka coraz starsza to i czasu będzie coraz więcej:)
 
EMOCJE
Tu się sprawa komplikuje...bo z emocjami to jest różnie...no bo dziecko to taka mała, "różowa", słodka istotka, która posiada niezwykłe umiejętności wyprowadzenia DUŻEGO człowieka z równowagi z prędkością światła!!!!!!! (muszę ochłonąć:)
Idąc dalej...więc ja...niegdyś panienka, żyjąca z dnia na dzień, z nie jednym celem w życiu i planami na przyszłość, jako tako radziłam sobie z emocjami...bo nikt nie był ode mnie zależny, więc i te emocje mało kogo obchodziły:P a teraz...taka mała Smerfetka, która sprawdza granice matki i możliwości swoje rzuca we mnie tymi swoimi: "nieeee", "ja śama", "nie lubię Cię", "nie chcę"...to delikatnie mówiąc w kosmos bym ją posłała:)
Ale nie na tym macierzyństwo polega...nie nie...ja z pełną odpowiedzialnością podjęłam się tego wyzwania:) i zdaję sobie sprawę jak ogromne mam szczęście! Ale jeśli o emocjach mowa, to ja od tej małej Kokoszki wiele się już nauczyłam. Przemyślę zanim powiem lub zrobię (no w 85% - ale to i tak sukces). Bo jak kiedyś rzuciłam jedną z maskotek córki w kąt, gdy nie chciała po sobie posprzątać (po którejś prośbie), to zrobiła wielkie oczy, jak ten kot ze Shreka i się popłakała, obwiniając mnie: "Dlaczego ją rzuciłaś, przecież ją to boli!!!". Nawet nie wiecie, jakie wyrzuty sumienia mnie dopadły!!! Przecież dla dziecka taka maskotka to ma serce i duszę!!! A ja ją tak w kąt!!! jak byle co rzuciłam...Oczywiście przeprosiłam za swoje zachowanie, a córka posprzątała pokój:)
Cały czas się uczę...ja chcę być coraz lepsza, a wtedy pokazałam dziecku, że dorosły to tak w nerwach bierze sobie co mu w rękę wpada i rzuca tym o ziemię! Jaki wstyd:( Nauczyłam się też nie wchodzić z córką w "dialog", gdy jest nerwowa atmosfera, bo dziecko szuka wtedy sposobu na pokonanie DUŻEGO człowieka...rozmawiam z nią gdy emocje opadną, bo tylko wtedy informacje docierają  i mają głębszy sens. Poza tym, dziecku należy ograniczyć "gadania", bo nie przyswaja wszystkiego co do niego mówimy, dzieci nas małpują i najlepiej uczą się poprzez obserwację. Więc w procesie wychowania najlepiej pokazywać: "traktuj innych tak jak sam chciałbyś być taktowany":) A dzieci będą to naśladować...
 
 
...wielkie nauki MAŁEGO człowieka...
 
Życzę pięknych chwil!!!

czwartek, 22 września 2016

ZAPACH ŻYCIA

Nic nie widzę - nic nie czuję - nic nie słyszę. To by było straszne. A gdybym miała wybór...co bym wybrała...nie potrafię i nie chcę się nad tym rozwodzić.
 
 
Jednak staram się szanować swoje zmysły. Daje im odpocząć, "karmię" je tym co lubią:
- wzrok: będąc w pracy, co jakiś czas odwracam głowę w stronę okna i chwilę patrzę na drzewa lub w dal (zalecenie pani okulistki), staram się często mrugać, po pracy unikam TV, komputera, telefonu
- węch: gdy tylko mam okazję wącham kwiaty, (nałogowo) bazylię i  inne zioła oraz inne delikatne zapachy, które relaksują i wyciszają, a jesienią często otwieram okno i biorę głęboki wdech aby poczuć tę wilgoć, zapach liści i mokrej trawy - chciałabym zamknąć ten zapach w jakimś flakoniku i nosić przy sobie - jest to zapach, który mnie "uzdrawia"
- słuch: nie jestem zakochana w muzyce klasycznej, choć od czasu do czasu lubię jej posłuchać...jednak słuch wolę "karmić" szumem wody (morza, naszej cudownej Wisły), szelestem liści, ćwierkaniem ptaków i podśpiewywaniem mojej 3-letniej córki:) i może ktoś się śmiać lub uznać mnie za dziwaka...ale lubię ogólny "głos" miasta;)
 




 
...tak sobie myślę, że najlepszym miejscem dla wszystkich zmysłów jest...LAS...tam wzrok nie musi pracować, tam węch doznaje ukojenia, a słuch relaksuje się przy dźwiękach najpiękniejszych na Świecie. W lesie rzadko kiedy widzimy ingerencję człowieka, w lesie to człowiek podporządkowuje się naturze.
 


 
...i morze...szum fal...zapach, który zmienia swoją intensywność w zależności od pory roku...jednak jesienią czuć jakby mózg się nawilżał...biorąc głęboki wdech czuję jakbym wdychała zdrowie a wydychał chorobę...
 
 
Nadużywajcie jesieni...niesprawiedliwie przypisuje się jej depresję...jesień jest bardzo dobrym lekarzem...tylko należy się podporządkować jej zasadom: ubierać się na cebulkę (poranki bywają mroźne, a po południu może się okazać że słońce nas rozbierze), przebywać na świeżym powietrzu jak najwięcej - o ile nie wieje silny wiatr, korzystać z "owoców" jesieni - dynia, grzyby.
 
 


 
Nie zapominajcie o odpoczynku, czytaniu książek przy świecach zapachowych, aromatycznych herbatach z odrobinką miodu (u mnie pełną łyżką stołową:) i spacerach, spacerach, spacerach:)
 
Życzę pięknej jesieni:)
 
 
 

środa, 7 września 2016

POMAGAJ INNYM...ALE POMÓŻ TEŻ SOBIE

Jestem !!!absolutnie!!! zwolennikiem pomagania, udostępniania fundacji na FB, uczestniczenia w akcjach charytatywnych...ale...
 
Tak sobie myślę, że jeśli nie zaczniemy dbać o siebie...o swoich bliskich, jeśli nie przestaniemy żyć w lęku i nienawiści, jeśli nie zwolnimy...to "pęd życia" nas wyprzedzi...


Za kilka/kilkanaście/kilkadziesiąt lat nie będzie komu pomagać, bo większość osób będzie potrzebować pomocy...Kowalski, który dziś wysyła pieniądze fundacji X sam kiedyś będzie do niej należał...niestety jako podopieczny...Kwiatkowska, która działa na rzecz fundacji Y, również stanie się jej podopieczną...i kto będzie pomagał? Przecież większość z nas będzie potrzebować pomocy... Powoli pochłania nas "trójkąt bermudzki"...


Wcześniej sama nie przywiązywałam wagi do tego co jem i piję...no może nie tak do końca...bo starałam się jeść zdrowo, ale to były tylko przypuszczenia...bo nie czytałam etykiet...które porażają chemią...


...czasami przeczytałam na opakowaniu "bez konserwantów" i już się cieszyłam, że "to coś" jest zdrowe...otóż nie...bo reszta składu do naturalnych nie należała...


...producenci zachodzą w głowę...jak tu "ładnie" nazwać chemię, aby ludzie myśleli, że to nie szkodzi...powiem więcej...że to jest zdrowe!!!...idąc dalej...słyszymy o dopuszczalnej ilości "czegoś" w produkcie i myślimy: "no to ok, nie zaszkodzi mi to"...a ja powiem: "dziś nie, za tydzień też nie...ale za kilka miesięcy...lat..."TAK



Ludzie kochani, ja wiem, ja zdaję sobie sprawę, że łatwiej kupić niż zrobić, i że to co bez chemii jest droższe, ale jeśli dziś...tak właśnie dziś... nie przemyślimy tego jak chcemy się czuć za kilkanaście/kilkadziesiąt lat...to biada nam...

I niech Was nie przerazi perspektywa kilkunastu/kilkudziesięciu lat...bo niektórzy mają takie podejście: "nie wiem czy dożyję", ale jeśli Kowalski kochany będzie Ci dane dożyć to lepiej w zdrowiu niż w chorobie...


Są jeszcze producenci, którzy chcą mieć "czyste sumienie" i sprzedają produkty pozbawione chemii, przy czym nie "zabijają" nas ceną...Warto "tych producentów" pozbierać do kupy i zaopatrywać się właśnie u nich...



Radzę też prześledzić to co jest na etykietach i jeśli jakaś nazwa jest dla Ciebie nie jasna to poczytaj o niej...Ja nie zdawałam sobie sprawy, że moje częstsze bóle głowy...mogą być wynikiem spożywanej przeze mnie chemii:(


Oczywiście nie dajmy się zwariować...to nie tak, że nie kupuję od czasu do czasu tego co ma tzw. witaminy "E":)...ale robię to naprawdę sporadycznie...a już na pewno oszczędzam w tym przypadku dziecko...które kiedyś wymknie się spod kontroli i będzie kupowało za kieszonkowe samą chemię...bo przecież ona jest najlepsza w smaku:P


...ale głęboko wierzę w to, że jeśli nauczę...a raczej...zachęcę dziecko do zdrowego odżywiania się, to mimo małych "grzeszków" będzie sięgało po zdrową żywność:) 

...cóż...życzę zdrowego podejścia do życia:)