MojeLustro

piątek, 8 grudnia 2017

...UWAŻNOŚĆ...


Dzieciństwo to słowo pozytywne...nawet dla osób które dzieciństwa nie miały...dzieci w naturalny sposób tworzą sobie Świat bezpieczny...jeśli w domu jest źle..."uciekają" na dwór/w gry komputerowe/itp...jeśli z kolegami się nie układa...wymyślają sobie "nowych kolegów"...bo dzieci wyposażone są w wyobraźnię, której dorośli "nie posiadają"...nasza (dorosłych) wyobraźnia spaczona jest doświadczeniami i przypuszczeniami...dzieci potrafią widzieć to, czego ja im bardzo zazdroszczę...widzą Świat takim jakim chciałabym żeby był...jest kolorowy, piękny, nie przesiąknięty zawiścią i materializmem...

Czasami dzieci chcą zachowywać się jak dorośli, obserwują nas i naśladują...bo nasz Świat wydawać im się może atrakcyjny...jesteśmy "autorytetami"...jednak dla mnie autorytetem jest dziecko, które nie ocenia, nie szydzi, chętnie pomaga... 
 
Dorośli potrafią się doszukiwać nawet w szczęściu nieszczęścia...to wcale nie jest takie trudne... nie zapominajmy o naszej umiejętności "przypuszczania"...straszna przypadłość ludzi "dorosłych"...zakładamy, że stanie się coś...co być może/prawdopodobnie nigdy nie nastąpi...

Dalej idąc...
 
Brak uwagi...jest "ciężkostrawny" na każdym etapie życia. W każdym wieku potrzebujemy uwagi. Jednak dzieci potrzebują jej najbardziej...od tego zależy ich dalsze postrzeganie ludzi (nie zawsze oczywiście)...lecz nie radujmy się zawczasu...niech nie przychodzi nam na myśl "odbębnić" UWAGĘ...

Jeśli z kimś rozmawiamy, chcemy utrzymywać kontakt wzrokowy... jeśli z kimś w coś gramy, chcemy czuć, że ta osoba angażuje się w grę...jeśli idziemy z kimś na obiad do restauracji, to chcemy czuć obecność tej osoby, jest nam przykro gdy widzimy, że odpływa myślami w nieznane...

Święta...to czas miłości, hojności, dobroczynności...ale przede wszystkim powinien być to czas uważności...Jeśli w ciągu całego roku "nie mamy czasu" na "prawdziwą bliskość"...to chociaż w tym pięknym okresie świątecznym zbliżmy się do ludzi, którzy bardzo naszej uwagi potrzebują...tego nie zapakujesz na prezent...nie ofiarujesz uwagi raz na zawsze...nie przekażesz jej "zdalnie"...jeśli masz okazję być z kimś blisko...to niech ta bliskość będzie fizyczna i emocjonalna...

...nie znamy dnia ani godziny...więc nie zwlekajmy z tym "do jutra"...


Życzę uważności

sobota, 4 listopada 2017

STRACH SIĘ BAĆ

Mówi się, że zwierzęta nie atakują bez powodu...muszą być "chore", głodne lub znajdować się w sytuacji realnego zagrożenia...czyli odczuwać strach...
 

a czego boją się "człowieki"???
 
Ludzie często boją się czegoś co nigdy nie nastąpi...czyli odczuwają lęk...a lęk jest nieuzasadniony...jest "oczekiwaniem" na zagrożenie...i tego nie znają zwierzęta...chciałabym jednak zaznaczyć, że myślę tu o zwierzętach dzikich...bo zwierzęta, które oswoił człowiek, nie walczą o pożywienie i nie chronią potomstwa...no i często przejmują zachowania swoich opiekunów...więc i znane są im lęki... 
 
Strach w przeciwieństwie do lęków dotyczy wszystkich. Jest on niezbędny w życiu. Alarmuje nas o realnym zagrożeniu...sygnalizuje, że należy uciekać lub walczyć. Nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić, co by się stało ze Światem, gdyby organizmy żywe nie odczuwały strachu...można sobie jednak dopowiedzieć w przypadku natury "uspołecznionej"...psychopaci rzadko reagują strachem na sytuacje zagrożenia...


 
Niestety ludzkość idzie w kierunku przeciwnym do tego co wyznacza natura...pomijam sferę ciała...naszego wyglądu, który z naturą również ma coraz mniej wspólnego;(...ale chodzi też o strach...czyli pierwotną formę "obrony", która wykształciła się w procesie ewolucji...
 
Ludzie (i to co oswoili:) mają coraz więcej lęków, które mimo takich samych komponentów poznawczych, somatycznych, emocjonalnych i behawioralnych co strach...różnią się istotnie...
 
- LĘK - jest irracjonalny (nieokreślone bliżej niebezpieczeństwo)
- STRACH - jest osadzony w rzeczywistości (reakcja na realne zagrożenie)
 
Paradoks jest taki...że lęków mamy multum, a to strach jako jedyny powinien być przez nas odczuwany, to on jest istotny, bo "teoretycznie" pozwala nam przeżyć...

Wiem, że łatwo jest "mówić", gorzej zrobić...jednak jeśli uświadomimy sobie (a to wymaga czasu i naszego zaangażowania), że nasze lęki faktycznie  niajk się mają do rzeczywistości...to przestaną nas one definiować...przecież nasze  życie jest warte więcej niż to co być może nigdy nie nastąpi...jeśli nie mamy na coś wpływu...to czy godne jest to naszej uwagi...to strach ma prawo do nas a my do niego...on jeden, w określonym momencie, mając konkretny powód...realny powód...a nie tysiące lęków, które przejmują nad nami kontrolę i wpływają na różne sfery naszego życia...od pracy po życie rodzinne...


Jeśli zauważysz, że czymś nadmiernie (na wyrost) się martwisz...zatrzymaj się na chwilę...spróbuj wyciszyć...i pomyśl...czy to co zajmuje Twoje myśli...jest "prawdopodobieństwem" czy "prawdą tu i teraz"...czy są "ewentualne" wyjścia z sytuacji...czy tylko "uciekaj" lub "walcz"...jeśli do głowy przychodzi ci mnóstwo rozwiązań...porzuć wszystkie...poczekaj aż przyjdzie "strach" - on ma tylko dwa rozwiązania...nie marnuj życia na szukanie rozwiązań w worku pełnym wszystkiego i niczego...

"Strach się bać", "Strach ma wielkie oczy", "Strachy na lachy"...czy aby na pewno te powiedzenia dotyczą faktycznie strachu??? czy może jednak lęków...jak widać lęki ogarnęły nawet strach:)



Życzę nam wszystkim jak najmniej lęków:)
 
 
 

sobota, 30 września 2017

W KONTAKCIE

Nie bardzo wiem, jak to jest nie "lubić" ludzi...nie wierzyć w ludzi...nie utrzymywać bliskich relacji z ludźmi... Kiedyś pisałam, o tym że lubię samotność, ale tą z wyboru...tą, którą uzgadniam sama ze sobą. Samotność, która wymyka nam się spod kontroli jest "chorobą" stopniowo postępującą, a lekarstwem na nią - tylko ludzie...prawdziwi....Ci którzy chcą być z własnej woli. Mam wielkie szczęście...lub pewne cechy, które "trzymają" przy mnie "moich ludzi"...od lat tych samych. To ogromna wartość w moim życiu. Nie trudno jest "kolekcjonować" znajomych na FB, nie jest wyzwaniem mieć wielu kumpli...lecz sztuką a raczej ciężką pracą jest mieć przyjaciół, którzy są z nami "od zawsze". Oni nie potrzebują pretekstu aby się z Tobą spotkać i nie szukają wymówki aby się nie spotkać. Przy niech nie spinasz się gdy zarabiasz mniej i nie krępujesz gdy zarabiasz więcej. Gdy przywitasz ich w dresie nie dowiesz się od "innych" jak źle wyglądałeś, a gdy rozstaniesz się z partnerem to oni nie rozstaną się z Tobą. Nie czujesz presji aby regularnie raz w tygodniu się odezwać, aby podtrzymać kontakt, bo jak zadzwonisz za miesiąc to nie rzucą słuchawką. Gdy spotkasz się z nimi za pół roku...bo mijaliście się w terminach...to nadal będzie o czym gadać (nie koniecznie o pogodzie:) Powiedzą Ci prawdę, lecz przeproszą gdy zaboli...mimo to skłamać nie potrafią...bo i dlaczego...skoro z kłamcami utrzymywać kontaktu byś nie chciał...
 
 
To dosyć trudna relacja...z pozoru...bo przyjaźń dzieje się sama...żyje swoim życiem...z przyjaźnią jest jak z pracą z powołania. Gdy coś bardzo lubimy robić i jesteśmy w tym dobrzy...przychodzi nam to z łatwością...Przyjaźń to ciężka praca, bo wymaga od nas tolerancji i zaangażowania...nie raz poświęcenia...jednak należy sobie uzmysłowić, że i w stosunku do nas jest ktoś tolerancyjny...zaangażowany i poświęca dla nas swój czas...uwagę...ale odbywa się to z przyjemnością a nie z powinności...wtedy mówimy o przyjaźni...
 
Nie lubię nadużywać słowa PRZYJAŹŃ, jednak nie jestem osobą, która boi się porażki...jeśli kogoś uważam za przyjaciela, a się na nim zawiodę...to się zawiodę i już...życie weryfikuje przyjaciół...za nikogo życia oddać nie muszę. Ale nie o "potęgę" słowa tu chodzi. Chodzi o kontakt...o komunikację...o relację...nie chodzi o nazywanie ludzi przyjaciółmi, kolegami, kompanami...
 
 
Mam takie odczucia, że dla nich chce się piec ciasta, gotować nawet gdy zmęczenie odradza tego typu działania..."sprzątać" po nich, bo przecież odmawiasz gdy proponują pomoc;) Dla nich po prostu tak ustawiasz dzień/tydzień/miesiąc aby się z nimi spotkać...bo kontakt z nimi to czysta przyjemność, która rekompensuje gorszy dzień, kłótnię w pracy, złą pogodę...Dobre relacje sprawiają, że cieszymy się na dzień jutrzejszy i chętnie wracamy myślami do dnia wczorajszego...codzienne czynności nie są obowiązkami a "oczywistą oczywistością", problemy w pracy to nie dramat życiowy a powód do głębszych refleksji przy kawie, a "odchyły" w związku to tylko okres przejściowy, nad którym należy popracować, a nie powód do rozstania...
 
A gdy zapraszają Cię do siebie...częstują aromatyczną herbatą...a ona zawsze smakuje lepiej u nich - to chyba nazywa się "MAGIA DZIELENIA SIĘ Z INNYMI".
 
 
Życzę Wam...pozostać W KONTAKCIE:) jesień temu sprzyja...
 
 
 

piątek, 4 sierpnia 2017

MALENA

Jakiś czas temu byłam u laryngologa. I tak jak często, dobre filmy widziałam przez przypadek, tak i teraz obejrzałam "Malenę" z Monicą Bellucci w roli głównej za namową Pani Doktor. Nie ukrywam, że po pierwszych 5 min chciałam zapodać sobie komedię...ale dałam szansę Monice i zaufałam mojej Pani laryngolog:) Film komedią nie jest...o nie...a na końcu nie nadążałam z chusteczkami...ale warto było...bo wątki tego dramatu pracują w głowie jeszcze przez kilka dni...
 
 
Nie bardzo potrafię określić, czy film jest dobry, czy dobrze nakręcony, czy ciekawy scenariusz...pojęcia nie mam...ale wiem, że zmusza do refleksji...
 
...ja potrafiłam się skupić tylko na jednym...bo akurat o tym niedawno rozmawiałam z koleżanką, bo to się nie zmienia z upływającym czasem, bo tego doświadczył (prawdopodobnie) każdy z nas...POŻĄDANIE...ZAWIŚĆ...
 
Malena to kobieta piękna...owszem...ale to przede wszystkim kobieta skromna, cierpiąca, nie wtrącająca się do cudzego życia, szanująca siebie...swoją rodzinę...swój dom...szanująca...do momentu gdy "tłum" nie wmówił jej że jest "ladacznicą", że szacunek jej się nie należy...
 
POŻĄDANIE
 
Nie mowa tu o zauroczeniu...bo to nie ta skala odczuć...pożądanie odbiera nam rozum...podsuwa prymitywne, perfidne pomysły....PO TRUPACH DO CELU...a ofiary są często...bo pożądanie nie zawsze przewlekane jest romantyzmem...pożądanie często leczy kompleksy...zdobywa i porzuca...
 
ZAWIŚĆ
 
Czy istnieje tylko jeden sposób na "niemoc" - zniszczyć "przeciwnika"? Czy tylko wykorzystując fakt, że ofiara się nie obroni...można kogoś oczernić? Czy nie ma innych sposobów na własną nieudolność rozwiązywania problemów...leczenia kompleksów...Jak słabym trzeba być, aby "odebrać godność" komuś kto nigdy nie miał z nami kontaktu?
 
Czy można nienawidzić osoby, która stała się naszym wrogiem w wyniku dojścia do głosu naszych kompleksów? Czy można nienawidzić aż tak, że staje się to naszą codziennością? Czy można nienawidzić aż tak, że pozbawimy kogoś praw  i prawdy o nim samym? Co się takiego wydarzyło w naszym życiu, że nienawiść do danej osoby przysłania nam Świat? Czy to co "czujemy" do tej osoby jest realne czy wyimaginowane? To nasze odczucia czy odczucia tłumu?
 
Kobiety były kamieniowane, palone na stosie, publicznie bite i opluwane, dziś dajemy im w kość na portalach społecznościowych....czasy i metody się zmieniają a kompleksy nie...niezmiennie chodzi o urodę, facetów/kobiety, powodzenie (fizyczne, bytowe, życiowe)...
 
Problem w tym, że dziś nam się wydaje, że nas to nie dotyczy. I nawet jeśli uważasz, że jesteś "ponad to", to (odpukać) być może kiedyś znajdzie się ktoś, kto zrobi z Ciebie Malenę.
W naszym życiu są lepsze i gorsze chwile...i życzę nam aby w tych gorszych momentach byli blisko nas przyjaciele/rodzina...bo bez nich nie zawsze jesteśmy w stanie podnieść się z "ziemi"...a z ziemi perspektywa wygląda inaczej...
 
Bajki o pięknych kobietach kończą się dobrze...Malena odzyskała rodzinę...godność...ale żądni/zawistni - kompleksów nie wyleczyli...więc czy można mówić o happy endzie? Czy każdego z osobna musi spotkać upokorzenie, aby doznali "uzdrowienia"?
 
 
 
 

środa, 21 czerwca 2017

CO CIĘ NIE ZABIJE TO CIĘ WZMOCNI

Co Cię nie zabije, to Cię wzmocni...jakoś tak...nie do końca lubię to powiedzenie. Czasami się sprawdza czasami nie...w kuchni zdecydowanie nie polecam:)
Jednak nie o kulinarnych podbojach będę pisać.
Kilka dni temu obejrzałam film "Daleka północ" z Charliz Theron w roli głównej. Nie da się pominąć Jej niezwykłej urody...lecz nie to przykuło moją uwagę, a niezwykły warsztat aktorski...a może nie warsztat tylko osobiste doświadczenia.
Wcześniej nie interesowałam się życiem tej hollywoodzkiej gwiazdy. Jednak gdy przeczytałam o Niej artykuł w jednej z moich ulubionych gazet...pomyślałam jak ciężko być piękną...jak mało wiemy...jak łatwo oceniamy ludzi: po ubraniu, po uśmiechu na czerwonym dywanie...po samochodzie...po rozczulających uściskach z partnerem...
To wszystko to nic. To wszystko jest tym co widz chce zobaczyć, gdy ktoś jest ładny. A Charliz nie można odmówić urody, wdzięku, 180 wzrostu i hipnotyzującego zielonego koloru oczu. I nie jedna chciałaby wyglądać tak jak Ona...więcej powiem...nie jedna oddałaby wszystko aby być Nią.
A Ona, skromnie lub nie skromnie...uważa, że jej uroda nie pomaga a przeszkadza w realizowaniu siebie jako aktorki. Bo większość reżyserów (większość ekipy) to mężczyźni, a oni chętnie obsadzają "takie" Charliz w rolach "dupeczek". Tylko, że nie każda piękna kobieta godzi się "grać piękną"... Chcą czegoś więcej...chcą "się przebrać", wczuwać w rolę...przekazać coś widzowi...a co można przekazać "byciem piękną"...
Charliz dostała szansę i udowodniła, że jej uroda to nie wszystko co ma do zaoferowania...w "Monster" pokazała, że nie "urodą się gra". Oskar to potwierdził. Film "Daleka północ" nie "odebrał" Jej urody, ale pokazał coś o czym nie wiedziałam...że ta kobieta cierpi i walczy jednocześnie...walczy o szczęście o godność...walczy o bycie kobietą...a nie bycie "piękną". A nie wiedziałam...że Jej prywatne życie "brutalnie" Ją potraktowało. Jako nastolatka była świadkiem morderstwa. Jej Świat runął. Matka na jej oczach zabiła (w obronie własnej) ojca. Nie trzeba dodawać, że lekko z nim nie miały. Dalej szły przez życie same. Nie "brała" nikogo na piękne oczy czy długie nogi. Więc w "Dalekiej północy" nie do końca grała...pokazała czyjeś problemy całą sobą. Nie trzeba przeżyć podobnej historii, żeby pokazać ból, cierpienie, bezradność a zarazem siłę, zaradność...Nominacja do Oskara kolejny raz nie za ładne oczy. Bo film nie o urodzie był.
Ten film koniecznie trzeba obejrzeć. Film o dramacie kobiet, ale absolutnie polecam również mężczyznom. Bo Woody Harrelson jako Bill White pokazał, że kobieta ma takie same prawa co mężczyzna...zmiażdżył towarzystwo. Film nie jest piękny i wzruszający...bo to historia, która wydarzyła się na prawdę. Dotyczy pierwszego w historii zbiorowego pozwu o molestowanie seksualne, więc można się domyślać, że nie jest to bajka o Kopciuszku. A i Charliz mimo urody na Kopciuszka nie wyglądała. Nie widziałam w Niej biednej, ładnej, przygaszonej kobiety.
Charliz nie ma modelowej rodziny. Przecudnej urody mąż i trójka podobnych do niej dzieci. Obecnie jest sama po dosyć burzliwym związku. Ma dwójkę adoptowanych dzieci, które są Jej całym Światem. Nic więcej nie trzeba dodawać.
Ku refleksji...

wtorek, 2 maja 2017

BEZWARUNKOWA MIŁOŚĆ

 
 
Nie mogę Ci zagwarantować, że będziesz w życiu tylko szczęśliwa... ale mogę na śmierć moją przysiąc, że będę Cię kochać do końca Świata, bez względu na to...no właśnie...bez względu na wszystko...
 
Lecz czy zrobię dla Ciebie wszystko? Nie...
 
...bo mogłabym Cię przez "przypadek" skrzywdzić. Ale dam Ci tyle miłości i wsparcia, że Ty sama dasz sobie w życiu radę...osiągniesz to...co będzie dla Ciebie ważne...
 
...ale sama nigdy nie będziesz - ja będę "obok". A jeśli mnie zabraknie, to moja miłość zostanie...ta, którą Cię codziennie przytulam, całuję i o której do znudzenia mówię...oraz ta, którą dla Ciebie spisuję, żebyś za kilkanaście/dziesiąt lat mogła poczuć te same emocje, żebyś nie zapomniała, że byłaś i nadal jesteś kochana. Nasza pamięć płata nam różne figle...po to robimy zdjęcia, piszemy pamiętniki...książki...aby zatrzymać czas...aby wrócić do tych pięknych chwil... 
 
...i choć życia nie da się cofnąć...nie czuj presji...błędy popełniaj...
 
Żyj godnie i szanuj ludzi...nawet tych co Cię olali...bo oni kiedyś pójdą po rozum do głowy...a Ty dasz im drugą szansę...i pewnie nie będziesz się z nimi przyjaźnić...ale tak po ludzku pokażesz...że warto być dobrym. Bo to wielki dar...a może po prostu umiejętność...być otwartym - nie patrząc na korzyści...
 
...bo gdy człowiek na korzyści TYLKO patrzy, to prędzej czy później odwraca się za siebie...a tam PUSTO...nie ma już tych, którzy byli bo chcieli...za to z przodu stoją ci co potrzebują, ale nie człowieka...a tego co posiada...to słabe...
 
Ale ja się nie martwię...bo ci co są kochani bezinteresownie...nie będą w miłości interesu szukać...i w życiu nie będą się jedynie interesem kierować...więc spokojna o Ciebie jestem!
 

 

piątek, 10 marca 2017

KOBIETA

Rosjanki mawiają, że za każdym sukcesem mężczyzny stoi jego KOBIETA. I to nie feministyczny post...podziwiam kobiety...ale nie mniej podziwiam mężczyzn...jednak jestem z Venus i o "mieszkankach tej planety" będę pisać.
 
Mówi się również, że wydaje nam się że Światem rządzą mężczyźni, ale tak nam się tylko wydaje, bo kobiety na to pozwoliły...i że nie ma nic straszniejszego od tłumu rozwścieczonych kobiet...to fakt...ale doszukujmy się pozytywnych stron złożonej natury "samic":)

 
Dopóki nie przyszło mi być matką, niewiele o byciu kobietą wiedziałam...i nie lubię zanudzać tematem macierzyństwa...bo czasami wydaje mi się, że o tym piszą wszyscy...nawet dzieci tych przecudnych matek...wiem jak to jest zachłysnąć się macierzyństwem...jak piękne i zarazem ciężkie doznania z tego wynikają...to czas w którym chciałoby się chronić nasze dzieci przed Światem i zarazem chwalić naszymi arcydziełami...bo matki często zmagają się ze sprzecznościami...
 
Usłyszałam kiedyś...gdzieś...że są rodzice, którzy nie lubią swoich dzieci (głównie o matki chodziło)
 
...jak to? - pomyślałam...
 
Musiałam się z tym przespać...przeanalizować...i znowu przespać...
 
...oczywiście! - można nie lubić swoich dzieci...

 
Kochamy je...bo są "z nas", bo "pępowina" sprawia, że inaczej się nie da...ale czy chętnie spędzamy z nimi czas...czy poświęcamy im uwagę...czy nie "boimy" się iść z nimi do sklepu...czy nie wstydzimy się ich zabierać do znajomych...czy nie podrzucamy innym gdy tylko możemy...w tym się to lubienie zawiera...
 
...bo jak się za kimś nie przepada...to się z tą osobą ogranicza kontakt do minimum...

Ja tu mądrości i morałów rozdawać nie będę. Matki to generalnie mądre istoty...same sięgają po wiedzę, gdy przychodzi czas...nie potrzeba nam gotowych rozwiązań...wręcz przeciwnie...cała satysfakcja i potęga na przyszłość tkwi w dochodzeniu do wiedzy i praktykowaniu jej...cały ten proces sprawia, że jesteśmy mądrzejsze...silniejsze...wrażliwsze...pewniejsze siebie...


..."być kobietą" jest fajnie...ale to zarazem bardzo obciążające "bycie"...żadna istota na Świecie nie ma tylu rozterek co kobieta...ale nie dało się inaczej stworzyć istoty...która daje początek życia drugiemu "stworzeniu"...serce i rozum odwiecznie toczą walkę o władzę...a dobrze wiemy jak ciężko się żyje w konflikcie;)...Ja wyznaję zasadę...(to nie jest błyskotliwa myśl:)...TRAKTUJ INNYCH TAK JAK SAM CHCESZ BYĆ TRAKTOWANY...w myśl tej zasady pewne wewnętrzne konflikty sam się rozwiązują...a jeśli inni nie traktują Cię tak jak chciałabyś być traktowana...to nie znaczy, że masz rezygnować z tego w co wierzysz...raczej należy się przyjrzeć otoczeniu...Uważam, że kobiety mają w sobie wielką magię i powinny robić wszystko aby tą magią zarażać innych...a jeśli kobieta się w tym swoim poplątaniu zapętli...to wtedy nie kierować się rozumem a miłością...nie myśleć o "logicznych rozwiązaniach"...tylko o tych najprostszych...prosto z serca...o tych które nam podpowiadają jak same chciałybyśmy się czuć...i dążyć do tego stanu...tak po prostu...



 
 
 

czwartek, 16 lutego 2017

"CZASAMI BĘDĘ PIERWSZA A CZASAMI DRUGA"

Ja na czasy nie narzekam...bo by mi moja świętej pamięci babcia palcem pogroziła...ale i Ona mawiała..."że ludziom się w d*** poprzewracało"...jak tu nie wierzyć kobiecie, która wojnę przeżyła, idąc dalej przez życie też lekko nie miała, a zmierzając ku śmierci - śmietanki nie spijała...ale przeżyła życie godnie...pomagała WIĘCEJ niż mogła, wierzyła w ludzi do końca...i zmarła "w zdrowiu"...w sensie że nie cierpiała...nie zmagała się z demencją...rakiem...samotnością...
 
Czasy, w których przyszło nam żyć to jeden wielki PARADOKS. Bo patrząc wstecz (ogólnie rzecz biorąc) żyje się łatwiej, lżej - pod kątem dostępności (do wszystkiego)...jednak jesteśmy bombardowani ogromną ilością bodźców...ilością, która nas przerasta, która wpędza nas w różnego rodzaju choroby...zaburzenia...
 
 
...i tak sobie myślę (łudzę się), że nasze dzieci/wnuki będą od nas mądrzejsze...bo MY wyszliśmy z "nicości" i dopadliśmy się do "wszystkości" i jak mawiała babcia "w d*** nam się poprzewracało"...a nasze potomstwo w dobrobycie się wychowuje (i tu znowu bardzo ogólnie) i nie zachłyśnie się tym tak jak ich "słabi" rodzice...o ile...nie damy dzieciom za dużo tego czego nie potrzebują (zabawki, ciuchy, prezenty, PIENIĄDZE!!!) a damy dużo tego co wpisuje się w ich potrzeby (uwaga, przytulanie, całowanie, czas)...
 
...jeszcze wiele pracy przed nami rodzicami...bo nadal jest tendencja do bycia "numero uno"! Nadal żyjemy na pokaz...idziemy jak ta szara masa za obowiązującymi trendami...bo ja drodzy moi nie rozumiem...za moich czasów korepetycje brało się jak były zaległości, albo problemy w nauce...a dziś...to moda...tak po prostu moda!!!
 
www.demotywatory.pl
 
...kiedyś wszyscy byliśmy równi (ogólnie) i tak było dobrze, to nas łączyło...dziś każdy chce być wyjątkowy (nie ogólnie;/) i to nas dzieli...i tu nie chodzi o kasę...bo nigdy nie było "równości finansowej" na Świecie...chodzi mi raczej o poczucie przynależności "do człowieka a nie do pieniądza"...bo można się przyjaźnić z zamożnym Kowalskim o ile my nie zazdrościmy, a on nie daje powodów do zazdrości...
 
...moje dziecko często powtarza "Ja będę pierwsza" (być może to z przedszkola)...ale uczymy się (z sukcesami) "Czasami ja będę pierwsza a czasami Ty będziesz pierwsza"...
 
...i może ktoś pomyśli, że to słabe podejście do życia...ale wieczne bycie pierwszym...bycie na szczycie...jest męczące...a może i nawet zabiera radość z tego co cenię niezwykle...radość z codzienności...radość z drobnych rzeczy...i jeśli moja córka...kiedyś będzie "pierwsza", to mam nadzieję, że będzie to wynik pasji, ciężkiej ale satysfakcjonującej pracy, wrodzonych zdolności...a gdy "pierwsza" być przestanie to wróci do pięknej codzienności bez łezki w oku:)
 
 
 
Życzę właściwego odbicia w lustrze:)

środa, 1 lutego 2017

TRADYCJE - WSPÓLNY MIANOWNIK

Po co są tradycje...żeby się chciało...a czemu jest ich coraz mniej...bo nam się nie chce...a szkoda...

 
Tradycje (głównie) kojarzą się ze świętami...no i też szkoda...bo tradycje pięknie odnajdują się w "codzienności"...nadają rodzinom wyjątkowość...indywidualny charakter...bo mimo, że większość ludzi przyrządza sałatki, to każdy na swój sposób:)
 
Tradycje sprawiają, że nasze życie jest "dopięte" - to słowo przychodzi mi do głowy gdy myślę o moich (i tylko moich) tradycjach oraz o tych, które od lat kultywowane są w mojej rodzinie...Tradycja to piękna historia, do której każdy dopisuje siebie...modyfikujemy przepisy...aranżacje...dochodzą nowi członkowie (rodzina, przyjaciele, znajomi)...tradycje zwykle uginają swoją konserwatywność do czasów współczesnych...bo gdyby były nieugięte...to kolacje jedlibyśmy w jaskini:)

 
Gdy jesteśmy dziećmi - wpisujemy się w tradycje zastane, tym samym modyfikując je bezwiednie swoją osobą...gdy wyfruwamy z gniazda i zakładamy własne rodziny...czasami kontynuujemy to co nam znane....a niekiedy sami nakreślamy tradycje, zgodnie z naszymi potrzebami...marzeniami....

 
...może to być zarówno obiad w ulubionej restauracji raz w miesiącu....pieczenie uwielbianych przez rodzinę ciastek w każdy ostatni dzień miesiąca...oczywiście tradycja to nie dwa pierwsze razy...tradycja dojrzewa...potrzebuje czasu, aby nabrać kształtów...starajmy się je kultywować...nie chodzi o to aby było ich wiele, ale o to by ich jakość była na 100%, aby w brzuchu wariowały motylki na myśl o zbliżającym się czasie z nią związanym...aby nasze dzieci chętnie się angażowały...aby...być może...to był powód, który nie raz pomoże "zebrać wszystkich do kupy"...a wiemy w jak rozbieganych czasach żyjemy...

 
...obyśmy nie musieli szukać pretekstu do wspólnych spotkań...działań...ale jeśli zajdzie taka potrzeba...to wykorzystujmy moc tradycji...pielęgnujmy je...aby ich siła działała do końca Świata...i o jeden dzień dłużej:)

czwartek, 19 stycznia 2017

DZIEŃ WOLNY OD CODZIENNOSCI

Spontaniczność to słowo, które zachęca do życia - ale nie zawsze, a nawet ośmielę się napisać rzadko jesteśmy w stanie wplątać ją w codzienność. Bo z reguły (choć wiemy jak z tymi regułami jest:) nasz dzień powszedni jest zwykle przewidywalny, zaplanowany, z góry ustalony...No bo praca, zakupy, obowiązki ale i przyjemności związane z dziećmi/partnerami, dodatkowe zajęcia...i cały wachlarz niesklasyfikowanych czynności:)
 
Ja raczej należę do przeciętnych Kowalskich, więc poniekąd wpisuję się w powyższy schemat. I może niektórych to zdziwi, ale ja uwielbiam przewidywalność, ład i skład, porządek...ale...
 
...przychodzi taki dzień, że organizm i zarządzający nim mózg, buntuje się i chce czegoś innego...chce spontanicznych zachowań, aby mógł wykorzystać swoje możliwości...niestety zaniedbywane;(
 
Przewidywalność, powtarzalność sprawiają, że czujemy się w pewnym sensie, a może i w sensie dosłownym bezpiecznie. Są to ramy, które porządkują nasze życie. Jednak w życiu potrzebne są też zmiany... czasami długoterminowe ...a czasami krótkoterminowe...zachowując to poczucie bezpieczeństwa robimy tego jednego dnia lub przez kilka dni coś inaczej niż codziennie.

Ja staram się słuchać mojego organizmu. Jak jestem o godzinie 20.30 bardzo zmęczona, to idę spać...nie korzystam na siłę z czasu wolnego...bo córka śpi. Jak bardzo chcę zjeść coś słodkiego, np. gdy "ręce mi się trzęsą" na widok Snickersa...to go kupuję. Bo od tego jednego biodra się nie rozrosną, a ja zaspokoję potrzebę....hmmm pożądania Snickersa:) 

I tak o to wczoraj...zostałam z córką w domu...nie dlatego, że nie chciało mi się iść do pracy...nie dlatego, że miałam coś do zrobienia...Ostatnio jestem bardzo przemęczona, trochę nerwowa i czułam, że potrzebuje pobyć w domu...po prostu bardzo to czułam:) Czułam też, że chcę ten dzień spędzić właśnie  z dzieckiem...ostatnio miałam tyle na głowie, że po odebraniu dziecka z przedszkola, ugotowaniu obiadu, prasowaniu i wielu innych czynnościach nie starczało mi czasu na poświęcenie uwagi córce. Chodzi mi o prawdziwą uwagę - patrzenie, słuchanie i angażowanie się w "bycie z nią". Więc to był pretekst/okazja/prowokacja aby "być ze sobą całym sobą":)

Dzień nas zaskoczył, bo gdy odsłoniłam rolety zaniemówiłam...Drzewa były pokryte szronem, świeciło słońce a niebo było delikatnie błękitne...tak miało być...to miał być dzień na prawdziwy reset. Pojechałyśmy do sklepu, aby uzupełnić lodówkę i szafki:)...po drodze zatrzymywałam się aby uchwycić piękno oprószonych drzew...niestety telefon ani żaden inny sprzęt nie są w stanie uchwycić zapachu powietrza...a szkoda bo to często nadaje krajobrazom magię...później...już do wieczora bawiłyśmy się w dom...w lekarza...malowałyśmy farbkami...śpiewałyśmy piosenki...oglądaliśmy bajki...i jadłyśmy to na co często nie mam czasu aby przyrządzić. Córka usnęła o 19.30, więc miałam jeszcze chwilę dla siebie...a najlepszą nagrodą jest książka...bo zabiera mnie tam gdzie  fizycznie być nie mogę;)